sobota, 24 grudnia 2011

cztery blachy, blachary!



Ostry poranek, powrót do domu, cztery blachy pierników i prezenty które w końcu są trafione. Choć wręczone już tydzień temu. Nieco snu, życzenia, śniadanie, życzenia... To samo spojrzenie na siebie, choć nieco z dystansem. Nadal słucham tej samej muzyki, wolę chodzić pieszo,niż jeździć autobusem... Czy to deszcz, śnieg, grad... Zmieniam kolor włosów, a nie odświeżam, po jutrze do rodziny i znowu miliony pytań, grr. Dostałam dziś życzenia, dobrze wiem od kogo, choć numer skasowałam już dawno... Nie tak dawno... Udaję, że nie wiem kto to, ten ktoś odpisał, że niech to będzie tajemnicą. Podziękowałam, dzisiaj jestem miła. Byłam u Karoliny, dałam jej wielką czekoladę, umówiłam nas na 21, przyjaciele są rodziną (?) Nawet w wigilie muszę się z nimi spotkać. Ta, pasterka. Gdzie my na pasterkę? Gdzie my do spowiedzi? Przecież Bóg to nam niczego nie wybaczy. Idioci. (...) A recę będą mi się trzęsły, bo zamierzam się starać bardziej niż kiedykolwiek, ile razy już wspominałam, że ten rok szkolny będzie W Y J Ą T K O W Y? Kilka. Grr, i pomyśleć, że za kilka dni moje osiemnaste urodziny, na szczęście nic się nie zmieni, prócz tego, że będę mogła sobie kupić piwo, a nie... Przecież i tak to robię? No pain, no game. Nie jestem głodna, przed chwilą zjadłam pół blachy sernika. Brak śniegu na dworze, wszystko ładnie w nocy stopniało. No, ale kurde szkoda, śnieg, śnieg i po śniegu. Deszcz, deszcz... Cieszę się może trochę, bo w środę będę mogła ubrać normalne buty na Skinsów, a nie zimowe. Ale będzie ścisk PARTY *__* . Ja się nie rozumiem, nie rozumiem nic... Dzisiaj się tylko pokłóciłam z ojcem, na start spierdalaj, a z mamą o głupie mleko. Święta, święta tralala...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz