niedziela, 17 maja 2015

Na szczęście zapomniałam;tak na szczęście.

Ostatnio wielkie nic;co ja mówię, jakie ostatnio. Wszystko to pierdolona monotonia, urozmaicana głupimi wybrykami. Weekend jak zawsze; w piątek igry, dużo się działo, popłynęłam; Jamal jak zwykle pięknie, T.Love też, no i powrót pieszo do domu; autobus tak wypchany, że ludzie wypadali z niego, to 5 kilometrów, o 1 w nocy; dobrze, że mieliśmy papierosy. Zawsze spoko. Sobota na uczelni, ja i moja wybitna odpowiedź na ekologii, oczywiście gotowanie się w środku, pot i przekręcanie słów ze stresu, zazdroszczę tym którym przemówienia publiczne nie sprawiają problemów, schodzę z podestu; rzucam standardowe -proszę tylko o trzy; siadam; słyszę -nawet cztery dam. Spoko, fajnie. Na prawie ilość materiału na kolokwium mnie przerosła, a do tego dwa razy tyle na egzamin. To wszystko ciężkie i nie rozumiem. Powrót, szybko, miło, Artur podrzucił mnie na dworzec, pociąg 17:20, w Zabrzu 17:35, w domu 17:50; no i leżę i czekam; bo przecież nie mogę nie wyjść, jeśli dzień dzisiejszy wolny; no i napisał Szymon; nie widziałam się z nim chyba z miesiąc; tęsknota; 19 ustawieni, spotkanie, piwo, śmiech, smutek, plany, kolacja i w domu przed 2; no i zasnąć nie umiałam, bo przytłaczała mnie ilość informacji. A dziś co, wstaję, jem omlet, chleba znów nie było; ale omlet na kaca zawsze spoko. Wyszłam pochodzić w koło Sośnicy w południe i usnęłam, dwie godziny temu wstaję i tak już mnie naszła myśl żeby coś tu napisać; że się boję czerwca cholernie, kurwa; jestem w tyle z treningami, ludzie mają wyrobione po 8-11 godzin, a ja dopiero co? Sześć; no i jutro jadę odrobić; sama; normalnie zajęcia indywidualne z trenerem; ale co zrobię jak szczerze mówiąc ostatnio cały czas chorowałam. Najpierw 5 dni angina, a tydzień później grypa żołądkowa, no przecież myślałam, że się załamie jak w poniedziałek, przed weekendem majowym złapało mnie choróbsko, co gorsza, gdy był już czwartek ja nadal umierałam z gorączką 38 stopni, ratując się wszystkimi możliwymi lekami, w tym sposobami domowymi, choć nienawidzę czosnku i miodu. Sobota, szczęśliwa wstaję, wszystko w porządku; pojechałam do butiku Dag, okazało się, że Mechuj i Szymon po nas przyjadą z Bielska, idealnie. O 14 pod blokiem Dagmary i Bartka i pojechaliśmy. Było cu-do-wnie, pomijając wypadek Piotra; W niedzielę wieczorem powrót, i te cholerne uczucie niedosytu, że mało, że za krótko, ale mam nadzieję, że w sobotę przyjadą te mordy do nas, bo impreza, bo grill, bo Pszczyńska zaprasza.

Tak ogólnie to się staram nie przejmować, myśleć o sobie, ale no są problemy cały czas; chcę już być po prostu po sesji, pojechać nad wodę, opalać, pić piwo i nie mieć zmartwień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz